Co o nas myślą Rosjanie na dalekiej Syberii?
Pisałem już na temat rosyjskiej gościnności i serdeczności, z jaką zawsze spotykam się, kiedy tam jestem. Teraz chciałbym opisać coś co przytrafiło mi się i mną wstrząsnęło, gdy wracaliśmy z wyprawy na Rzekę Pokamiennaja, daleko na Syberii.
Po dziesięciu dniach spędzonych na katierze (czyli dużej łodzi motorowej), który była dla nas pływającym domem oraz pontonach, które pozwalały nam na dotarcie do mniejszych dopływów tej cudownej rzeki, zacumowaliśmy wreszcie w niewielkiej miejscowości Podkamiennaja skąd trzeba było się przetransportować do oddalonej o około czterech, może pięciu kilometrów miejscowości Bor, w której znajdowało się lotnisko, aby stąd wrócić do Krasnojarska. Sergiej podzwonił po miejscowych i okazało się, że przyjedzie ktoś po nas Ładą Niva i w dwóch rzutach zabierze nas oraz nasze niemałe bagaże na pobliskie lotnisko. Kierowcą okazał się Aleksander, mężczyzna około sześćdziesięcioletni, który jak to zwykle u Rosjan bywa od razu nawiązał rozmowę. Gdy dowiedział się, że przyjechaliśmy z Polski, że pokonaliśmy tyle kilometrów, aby dojechać właśnie tutaj, był autentycznie wzruszony i uradowany. Opowiadał jak przyjechał tutaj jako geolog, a później ożenił się i przez wiele lat uczył w tutejszej szkole. Opowiadał też jak dawniej wyglądała ta miejscowość i lotnisko, jak lądowało tutaj ponad siedemdziesiąt samolotów tygodniowo z wyprawami geologicznymi, sprzętem i maszynami. Dzisiaj na tym lotnisku ląduje samolot dwa razy w tygodniu, wiele domów opustoszało, młodzież ucieka do miast albo nie powraca tutaj po skończeniu szkoły, pozostając w mieście, gdzie są inne możliwości. Na koniec tej pagoworki, oznajmił, że i tak jeszcze przyjedzie na lotnisko i się spotkamy. Przyznam, że puściłem tą wiadomość jakby mimo uszu, bo pomyślałem, że ma tutaj jeszcze coś do załatwienia, a przy okazji pomacha nam na pożegnanie i tyle, miłe i to z jego strony.
Pan Aleksander pojawił się jednak w poczekalni małego lotniska kilkadziesiąt minut po naszym rozstaniu. Prawdę mówiąc już nawet się go nie spodziewałem. W ręku trzymał białą kopertę i wręczając mi ją powiedział:
- Irek, przeczytajcie to jak będziecie stąd odlatywać w samolocie.
Popatrzyłem na niego, wziąłem kopertę, a że jestem człowiekiem, który od razu lubi jasne sytuacje, otworzyłem ją i zacząłem czytać to co było napisane cyrylicą na kartce białego papieru:
Katastrofa polskiego samolotu to tragedia, wielka tragedia, której nikt nie chciał i nie mógł tego przewidzieć, że cokolwiek takiego może się zdarzyć. To nieszczęście dla setek najbliższych ofiar, to także cios dla milionów Rosjan i Polaków. Człowiek nie może pozostać obojętnym wobec takiej tragedii. Moja wieś jest niewielka i trudno ją nawet znaleźć na mapie Rosji ale każdy jego mieszkaniec, w tym i ja, nie jeden raz myśleliśmy o tym co się stało i współczuł osieroconym dzieciom najbliższym. Ja także byłem głęboko wstrząśnięty i bardzo bym chciał, aby to, co napisałem było przeczytane bliskim ofiar, aby oni wiedzieli, że gdzieś tam daleko na Syberii dzielą z nimi ból mieszkańcy malej wioski Bor.
Niżej był wiersz:
Nieszczęście.
Do Rosji jedzie eszelon,
A w nim nie świąteczne hulaki,
Nie święto czeka ich w Rosji,
To na żałobę jadą Polacy.
Dworzec Smoleński ich wita,
I spuszczona rosyjska flaga ,
Tygodniową żałobę głosząc
W ich polskich biało czerwonych barwach.
Katyń – niewielka to wioska,
Kiedyś też Polaków już witała,
Tylko że wtedy NKWD
O ich losie zdecydowało.
Teraz przypadek ich los rozstrzygnął,
Znowu do drzwi zastukała tragedia.
Znowu Katyń Polaków przyjmuje,
To do Smoleńska jadą pociągi.
Kwiaty w polskiej ambasadzie,
Wieńce i czarny kir leży.
A zwykli ludzie niosą kwiatów naręcza,
To z nich pomnik ułożą.
W rękach trzymają świece płonące,
Idą i także płaczą.
Wosk wymieszany ze łzami
I czy mogło być inaczej…
Wieś Bor Syberia – Krasnopeew Aleksander
Stopniowo, gdy czytałem ten tekst, tym bardziej nie wiedziałem jak zareagować. Odjęło mi głos i czułem jak do oczu napływają łzy. Gdy skończyłem, popatrzyłem mu w oczy, jego też były szkliste, objąłem Pana Aleksandra i jedyne co mogłem z siebie wydusić to: Spasibo, oczeń spasibo Wam Aleksandr.
Nie wiem, czy dane mi będzie jeszcze kiedykolwiek spotkać Pana Aleksandra, ale sama myśl, że tutaj, daleko stąd, w tej małej wiosce byli i są ludzie, którzy razem z nami, mimo oddalenia przeżywali tą tragedię jest budujące i piękne. Nie oceniam, bo nie potrafię, artystycznej wartości tego wiersza, a tym bardziej mojego nieudolnego tłumaczenia (oryginał znajdziecie w załączonych zdjęciach), ale wiem jedno, powstał on z serca i uczuć zwykłych ludzi tylko że Aleksander przelał to wszystko na papier i ubrał to w słowa.
Nie wierzę, abym tym tekstem zmienił jakiegokolwiek rusofoba na lepszego czy bardziej otwartego człowieka, ale chciałbym powiedzieć, że wszędzie są wspaniali ludzie, a tutaj w Rosji spotkałem ich szczególnie dużo.
#Syberia #wyprawy #Rosja #rzeka #tajga