Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wyprawa na ryby. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wyprawa na ryby. Pokaż wszystkie posty

sobota, 6 kwietnia 2019

Nepal 2019 - wyprawa wędkarska Golden Masher

Długo przygotowywana wyprawa do Nepalu okazała się  rekordowa pod wieloma względami. W Nepalu spędziliśmy całe dwa tygodnie, w tym 10 dni na samej rzece. Pokonaliśmy wiele kilometrów różnymi środkami transportu, musieliśmy wdrapywać się na wysokość niemalże 2500 m.n.p.m. aby spłynąć w dół dzikiej rzeki łowiąc mitycznego Goldem Masher - rybę, która występuje tylko w rzekach u podnóża Himalajów. Ale od początku.

Golden Masher
Aby dostać się do Nepalu i jego stolicy musieliśmy najpierw pokonać Półwysep Arabski
Już w Nepalu.


Po podróży nareszcie normalne, nie samolotowe jedzenie. Furorę robiły momo - tutejsze pierożki

Rano pakujemy się na lotnisko, aby polecieć dalej.

Jak niby miałyby nazywać się nasze linie lotnicze jak nie Yeti Airlines ?

Wsiadamy, nie wymaga komentarza.

Jak widać jesteśmy pod nie tylko fachową ale i piękną opieką.

Oto wnętrze naszego busa, w którym spędzimy 11 godzin jadąc nad rzekę i wspinając się na wysokość prawie 2500 m.  Co do wystroju kabiny to zastanawiam się czy swojego auta tak nie wystroję. Czekam na opinię w tej sprawie.

Miejscowa restauracja, w której zjedliśmy miejscowy posiłek. To był mój pomysł, ale chyba nie najlepszy w życiu.
Serpentyny, a po boku setki metrów przepaści. Ale jak się powie "A" to trzeba dalej.

Zachód słońca robiony z drogi i z ręki na wysokości ponad 2000 m Dalej drogę pokonywaliśmy w nocy.

Do obozu dojechaliśmy w nocy, a tak wyglądał pierwszy poranek nad rzeką.

Poranna kawa, powoli budzimy się do życia.

Przygotowujemy się do spływu.

A tutaj już zwarci i gotowi.

Pierwszy kontakt z tutejszą fauną.

Pierwszy obóz i takie okoliczności przyrody.

Są też pierwsze rzuty.

Tadzio - jak zwykle gdzieś właził. Wspaniały kompan w każdej wyprawie.

Niektórzy woleli zostać bliżej kuchni. Swoją drogą, popcorn na dzikiej rzece? Tego się nie spodziewałem.
Widoki i kolor wody są tutaj niepowtarzalne.
A może grzanki? Proszę bardzo.

Trudno jest nie nacisnąć migawki, gdy wokół takie cuda.

Postanowiliśmy zaznaczyć naszą obecność na nepalskiej ziemi.

Takich pocztówkowych widoków jest tutaj bez liku.

I następny, ale co nie fotografować?


Mr. Kalu - kapitalny chłopak, który nie tylko miał nas ratować w razie jakiegoś zdarzenie podczas raftingu ale też uwalniał nasze przynęty i grał na flecie, nawet w kajaku.

Zaczął padać niewielki deszczyk. Piotrek wyjął pelerynę, szkoda, że patriotycznej zapomniał.

Kolejny obóz.

Kolejne rzuty. Niestety jeszcze bez rezultatów. I chociaż wiedzieliśmy, że to trudna ryba i trzeba ją "wyrzucać" no to wreszcie mogłoby się coś uczepić.

Przy ognisku, przy ognisku...

Wspaniałości na naszym stole...


Nareszcie wyniki

Mijamy wiele wiosek, w których jakby czas się zatrzymał.

Te wioski to najczęściej jedna lub dwie chałupki.

Dumny łowca ze swoją zdobyczą.


Jest i kolejna rybka.

Chleb codzienny...

Dłubankom przez rzekę, kozy, kura i żona.

Jedyny sklep w okolicy od kilku dni. Przyszliśmy aby kupić tam kurę na obiad, oczywiście żywą. Tym razem w rolę sprzedawcy wciela się Zbyszek.

Piotrek z właścicielem sklepu. Nie wiem czy to wpłynęło na cenę kury ale kupiliśmy dwie.

Sklepik, sklepowa i jak zwykle cudowne nepalskie dzieci.

Negocjacje o kury w toku.

I szczęśliwi nabywcy drobiu.
Jak ktoś myśli, że to jest to co myśli, to to jest właśnie to.
W nocy wiało jak diabli i trochę nam się nakurzyło w namiocie.

Z rana znowu przenosiny na inne miejsce, codzienny rytuał.

Taka dłubanka, takie wiosło i taki wioślarz.

Wybaczcie że w gaciach ale po kąpieli postanowiłem jeb..ć jeszcze parę razy i zobaczcie.

Co tu opisywać, obóz jak obóz.


Czy to nie przesada? Całować rybę i to jeszcze we wodzie?

Chłopaki jak zwykle się popisali. Makaron z warzywami, pierożki z wegetariańskim nadzieniem, do tego smażone bakłażany. A obiecywałem sobie że schudnę...

Nocna iluminacja przy naszych namiotach wygląda uroczo.
Goldem Masher - ryba rzadka, piękna i do tego niesamowicie waleczna.
To nie są spokojne rzeczki. Wielokrotnie byliśmy mokrzy od stóp do głów, raz zawiśliśmy na skale ale wtedy nie było czasu na robienie zdjęć.

Kolejna wizyta we wiosce i tym razem też chodzi o kurę. Okazało się, że jest tylko kogut ale jak się dowiedział, że chcemy go kupić uciekł gdzie pieprz rośnie, czyli chyba niedaleko. No cóż, mam nadzieję, że żyje do dzisiaj.

Tutaj czas się zatrzymał.

Z tej samej wioski.

Na dole żyją zwierzęta, a na górze ludzie.

Dzieci zawsze nas witały. Jeszce nie było ich widać, ale z daleka było słychać właśnie dzieci.


Małe  złotko ale cieszy.

Krajobraz zaczyna się zmieniać.



Piotrek z ciotką ze strony stryjecznej babki.

Zbyszek pomaga przy pieczeniu roti.

Przed sklepem. Tym razem nie kupujemy kury.

Kupujemy ziemniaki.

I suszoną rybę.

Kończy się dzień.
Sprawdzamy przejście przed kolejną kataraktą.

Szykuje się niezła zabawa, ale innej drogi nie mamy.
Złoto późnym wieczorem.

Co chwila coś nas zaskakuje, tym razem zamek z piasku.

I znowu coś innego.

Tutaj byliśmy.

Kolejna wioska, tym razem większa, czuć, że zbliżamy się do cywilizacji.

Most jak most.

Dzieciaki, zawsze staraliśmy je czymś obdarować, najczęściej były to słodycze i zupki błyskawiczne z makaronem, które tutaj dzieciaki uwielbiają jeść na sucho.
Im bliżej cywilizacji, tym dzieciaków więcej.

Płyniemy, płyniemy.

Spotkanie na wodzie z Tadkiem i Piotrkiem.

Dłubankowa stocznia.

Tutejszy transport rzeczny.
Bawoły wodne.
Pożegnalne zdjęcie z dzieciakami.
Pylony tego mostu oznaczają koniec naszej tułaczki.
Graty i my czekamy na transport.

Powrót do cywilizacji, normalna restauracja, chociaż szkoda nam tego co tam zostawiliśmy.
Gdzieś daleko widziane z iluminatora samolotu, za mgłą majaczą szczyty Himalajów. Wracamy do Katmandu.
Dzień po powrocie poświęciliśmy na zwiedzanie stolicy Nepalu. Największa stupa Bodnath, jedno z najświętszych miejsc Buddyzmu.

Te młynki modlitewne robią wrażenie. Sam też zakręciłem na dobrą wróżbę.

Tanka - malowidła religijne. Każde z nich opowiada jakąś historię związaną z buddyzmem, pełne znaków i symboli, malowane z wielkim pietyzmem, czasami również złotem.

Jarmark nieopodal hinduistycznej świątyni. NIe tylko na Jasnej Górze sprzedają paciorki, to jak widać cecha uniwersalna.

Jak świątynia hinduistyczna to nie może zabraknąć świętej krowy. Ta akurat włazi po schodach na górę.

Baba - czyli święty mąż.

Świątynia Pashupati - jedno z najświętszych miejsc hinduizmu. Położona nad świętą rzeką Bagmati. To także miejsce kremacji.

Patan - dawna stolica Nepalu, trochę jednak widać zniszczenia po trzęsieniu ale widać też że się odbudowuje.

Świątynia małp. Nie róbcie tego błędu co ja i nie karmcie tych diabłów. Napadną na Was jak na mnie.

Świątynia małp.

 Zakupy w Nepalu to odrębny temat. Jest to jedno z tych miejsc na świecie, gdzie na każdym kroku znajdujemy coś, co chcielibyśmy kupić. Nie zawsze to niestety rozsądne ale pokus jest tutaj naprawdę wiele.

Od bawolich rogów

Po znacznie tańsze paciorki i korale.
Wspomniane już tanka.

Miejscowe skrzypeczki i basy.


Grające misy.

A może suszone ryby, no może jednak nie.