Na początku roku zapadła ostateczna decyzja – ruszamy na Syberię w lipcu, tym razem moim
celem jest Krasnojarski Kraj i dopływy Jeniseju, całkiem niedaleko (jak na
Rosję) od miejscowości Bor, w pobliżu której nakręcono słynny już w Internecie rosyjski
film dokumentalny „Szczęśliwi ludzie” – tutaj nieco skrócony i w polskiej
wersji językowej:
Wiele osób pyta mnie o bezpieczeństwo w Rosji i dlaczego
akurat tam?
Moja odpowiedź być może nie będzie obiektywna, ponieważ
osobiście jestem zakochany w Syberii i urzekła mnie ona już za pierwszym razem, trwa to do dziś i nie wygląda na to abym się z tego chciał leczyć. Jej
piękno, dzikość, ogrom są czymś niespotykanym i każdy kto wkracza w ten
zupełnie inny świat staje za każdym razem przed egzaminem, to świat twardych
ludzi, przywykłych do niewygód, radzenia sobie z przeciwnościami, jednak
umiejących korzystać z całego bogactwa jakie właśnie ten pierwotny las daje. Za
to właśnie ich podziwiam, starając się uczyć od nich tego wszystkiego, co być
może w naszym codziennym życiu jest mało przydatne, a co tutaj stanowi czasami
o przeżyciu lub po prostu sprawia, że życie tutaj staje się bardziej komfortowe
czy znośne, jak chociażby herbata z „czagi” rodzaju huby, pomagająca na
dolegliwości żołądkowe. Przepyszne dzikie porzeczki, których smak nie da się
porównać z naszymi, wystarczy wejść w las i nazbierać, można też przy okazji
wziąć ich liście na wspaniałą owocową herbatę pitą „u kastra” czyli przy
syberyjskim ognisku, na którym niemalże zawsze stoi „kipiatok” – okopcony czajnik
z gorącą wodą. Takich przykładów można by mnożyć.
Wróćmy jednak do bezpieczeństwa w Rosji, bo wiele osób mnie o to pyta. I znów, to tylko
moje doświadczenia: nigdy, powtarzam nigdy nie miałem tam sytuacji
niebezpiecznej. Natomiast też nie szukam takich sytuacji, to znaczy nie chodzę
ciemną nocą w podejrzanych zaułkach, nie staram się być agresywny, nieuprzejmy,
czy też prowokujący, czyli chyba zachowuję się normalnie i jak do tej pory to
wystarcza. Nie spotkałem się też z jakąkolwiek nieprzyjemną sytuacją z tego
powodu, że jestem Polakiem, a wręcz przeciwnie. Rosjanie to
bardzo otwarty i gościnny naród, są ciekawi obcych, często sami prowokują
rozmowę, pytając o wiele rzeczy, nigdy nie spotkałem się tam z odmową
udzielenia mi pomocy. Wielokrotnie natomiast, pomoc ta wybiega ponad to czego
byśmy się spodziewali i do czego jesteśmy przyzwyczajeni. Taką sytuację
mieliśmy na przykład właśnie w Krasnojarsku, kiedy to przez przypadek i z
ciekawości weszliśmy do baru prowadzonego przez sympatyczną Azerkę. Jak
dowiedziała się że jesteśmy z Polski, to po prostu powiedziała że nie wypuści
nas bez poczęstunku i tak się też stało, nie pozwoliła nam za to zapłacić i
jedynym sposobem na wyjście z tej sytuacji były moje negocjacje, że OK. ale pod
warunkiem, że pozwoli nam na przyjście tutaj na kolację i że będziemy mogli za
nią zapłacić. Zgodziła się i oczywiście wróciliśmy tam na pyszną kolację, którą
zjedliśmy także w gronie jej rodziny. Bywają też pytania o politykę i są to
pytania najczęściej na temat rzeczy, których ja niestety też nie rozumiem, bo
jak wytłumaczyć, że skoro będąc tam w Rosji jestem otoczony przez tylu
życzliwych i pomocnych ludzi to polityka sprawia, że właściwie się nie znamy,
chociaż kulturowo, językowo i emocjonalnie jesteśmy sobie znacznie bliżsi niż z
niejednym narodem, z którym utrzymujemy znacznie bliższe kontakty. No tak, ale
to temat na większe opracowanie, które nie jest tematem tego artykułu, bo
przecież miało być o wyprawie i wędkarstwie na dalekiej Syberii.
Wypływamy na Jenisej, za nami Krasnojarsk i cywilizacja,
przed nami ponad 800 km rzeką, to pierwszy etap wyprawy.
Plan wyprawy był w zasadzie prosty: samolotem docieramy do
Krasnojarska, tam przesiadamy się na statek, płyniemy około 800 km na północ Jenisejem,
następnie przesiadamy się na łódź i płyniemy Jenisejem do jednego z jego
dopływów, dalej już pchamy się w górę rzeki około 100 km nocując w namiotach na
brzegu lub w „izbuszkach” – małych myśliwskich domkach oddając się po drodze
temu co nas tutaj przywiodło, czyli wędkarstwu.
Któż jednak mógł przypuszczać, że pomimo całego przygotowania
już w pierwszą noc na brzegu syberyjska burza zerwie nam namiot i w nocy
będziemy zmuszeni go stawiać prowizorycznie od nowa. Tajga już pierwszej nocy
postanowiła pokazać nam, że człowiek jest tutaj tylko gościem. Syberia to nie
żarty, dlatego zawsze korzystam tam z wiedzy i doświadczenia „tajożnikow” - miejscowych
wędkarzy i myśliwych traktujących tajgę z szacunkiem i należytym respektem, a
przede wszystkim wiedzących jak radzić sobie w sytuacjach chociażby takich jak
ta powyżej. Stąd też zawsze zabieramy ze sobą wszystko od czego zależy nasze
bezpieczeństwo. Nie wyobrażam sobie na przykład wyprawy bez broni, telefonu
satelitarnego a najlepiej i syberyjskiego psa. To syberyjski elementarz. Wiem,
że są ludzie, którym udało się zakończyć wyprawę szczęśliwie bez tych
wszystkich rzeczy, ba, nawet bez jakiegokolwiek doświadczenia, ale z naciskiem
na słowo udało się, co nie zawsze kończy się szczęśliwie.
Poniżej zapraszam wszystkich na wirtualną wyprawę do Krasnojarskiego
Kraju, którego powierzchnia wynosi ponad 2000.000 km2 czyli ponad
trzy razy tyle co np. Francja, a to tylko środkowa Rosja.
Silna grupa pod pomnikiem Jesiotra - Krasnojarsk - specyficzne dzieło sztuki, bo wygląda raczej na rakietę, ale nie wypadało się nie sfotografować.
Już na statku, tuż przed odpłynięciem.
Restauracja na statku, jeszcze pustawa...
Życie towarzyskie toczy się na pokładzie
Spędzimy na statku półtorej doby więc warto zawrzeć nowe znajomości.
Wielki Jenisej, a na brzegach tajga, tajga, tajga.
Skały na brzegu robią wrażenie, a na nich tajga, tajga, tajga...
Półgodzinny postój pozwala nam na zaopatrzenie się w miejscowe specjały: małosolne ogórki, truskawki, solone rybki tugun, to tutaj miejscowy przysmak, ale także w lokalne nalewki.
Na drugim stoisku zaopatrujemy się w "pierożki" czyli bułeczki z kapustą oraz miejscowe wędzone pyszności.
Czas zerwać z cywilizacją, pakujemy bagaże i czas zacząć przygodę z tajgą i rybami
Znowu Jenisej, tym razem nasz statek zostaje za nami, a my "w pierjot"...
Aby dostać się do najlepszych łowisk, trzeba pokonać między innymi kilka bystrzy
Rozbijamy pierwszy obóz nad rzeką, to tutaj w nocy zerwało nam namiot, oczywiście wtedy nikt nie myślał o robieniu zdjęć
Trzeba coś złowić na kolację, bo inaczej zostaną nam tylko konserwy.
Po ciężkim dniu czas zasiąść do kolacji, tradycyjna "uha" zupa rybna, bez której nie może odbyć się prawdziwa wędkarska wyprawa, tym razem to uha ze świeżo złowionych lipieni.
Ta rzeka będzie dla nas domem przez kolejne dni, to tutaj będziemy łowić ryby. Jest pięknie, brak łączności, do najbliższego ludzkiego osiedla jest około 100 km.
Jest pierwszy tajmień, niewielki, ale jeżeli pomyśli się że to taka rzadkość, to tym bardziej cieszy. Każdy złowiony przez nas tajmień trafił oczywiście z powrotem do wody.
Lipienie też jak widać dopisują.
Lenoczek - typowy mieszkaniec syberyjskiej rzeki.
Sig - czyli nasza sieja, też wspaniała odmiana przy połowach lipienia, których tutaj jest ogrom.
Po udanym dniu należy nam się coś pysznego. A co na przykład powiecie na ciepłego wędzonego lipienia?
Tak, tak, wszyscy zadowoleni, no może komary trochę gryzą.
Czasami coś się zmoczy i trzeba to wysuszyć.
Biełka - nasz wspaniały pies, który towarzyszył nam w czasie wyprawy.
Co niektórzy znajdowali też czas na lekturę.
Jednak po zakończeniu rozdziału brali się za wędkę...
Tajmienie też pięknie współpracowały, być może jednak na rekordowe rozmiary trzeba będzie poczekać.
Mina Jurka mówi wszystko.
Sławek też nie pozostaje w tyle.
Dzisiaj obiad zjemy na tej kamienistej plaży, oczywiście powędkujemy sobie też w tym pięknym miejscu.
Sławek urządza się w naszym syberyjskim mieszkaniu. Od dzisiaj koniec spania nad rzeką - mamy dom!
A tak wygląda nasza chałupa z zewnątrz.
Co chwila urzeka nas dzikość i piękno tego miejsca.
Pięknie ubarwiony lenok wraca na wolność.
Czystość i ichtiofałna tej rzeki wprawia nas w zachwyt. Przez tydzień piliśmy wodę bezpośrednio z tej rzeki, o wspaniałym źródlanym smaku, a ryby, jak widać na załączonym gumowcu .
Niekiedy jedynym sposobem było przepychanie łodzi, aby móc przedrzeć się dalej
Spalona tajga, tutaj to normalne, nikt jej nie podpala i nikt jej nie gasi i tak od wieków odrasta ze zdwojoną siłą.
Pieczka czyli piec lub koza jak kto woli w jednej z naszych izbuszek.
Nasza dzielna łódka.
Na obiad starczy - reszta niech pływa dalej i rośnie.
Dzisiaj obiad zjemy na łódce. Danie główne ryba po żarje - czyli z patelni.
Trudno się oprzeć i nie wykonać chociaż kilku rzutów czekając na posiłek. Czasami myślę, że to jakaś fobia z tym wędkarstwem, przecież po kilku dniach takiego łowienia normalny człowiek nie wziąłby kija do ręki.
Nad brzegami syberyjskich rzek myśliwi polujący tutaj zimą budują "izbuszki", gdy są niezamieszkałe można z nich korzystać, pod warunkiem, że zostawimy je uporządkowane i z zapasem drzewa.
Powoli będziemy wracać z kolejnej wyprawy na syberyjską rzekę, zmęczeni ale szczęśliwi. Rzeka okazała się dla nas bardzo szczodra. Podczas tych sześciu dni wędkowania udało nam się złowić ponad 350 lipieni, kilkadziesiąt lenoków, 8 tajmieni, kilka siei, kilka jazi i jednego okonia, nie mieliśmy już niestety czasu na szczupaki w dolnym biegu rzeki, ale może w następnym roku...
Wracamy do cywilizacji, nie ma jak na wsi. Nocleg, tradycyjna rosyjska bania, kolacja, spanie w normalnym łóżku.
Tym razem wodolotem wracamy do początku naszej wyprawy.
W gościnie u przemiłej Azerki, wspaniały ser, świeże warzywa i placek pieczony w tandorze.
Jeszcze rzut oka na Krasnojarsk od strony Jeniseju.
Koniec wyprawy i marzenie, aby powrócić tu za rok. Dzisiaj już mogę powiedzieć, że marzenie to się spełni, ponieważ planujemy powrót tutaj w połowie sierpnia 2016. Jeżeli chcielibyście, tak jak my, przeżyć podobną przygodę to skład grupy jeszcze nie jest zamknięty, więc zapraszam do kontaktu ze mną. Chciałbym jednocześnie podziękować poprzedniej ekipie - chłopaki spisaliście się na medal. Pozdrawiam: Irek Szatlach irass0@interia.pl
- nakręcenie kilku odcinków znanego programu wędkarskiego Taaakaryba
- połowy wielu wspaniałych ryb słodkowodnych występujących w Tajlandii.
Przy czym drugi z tych celów był dla mnie priorytetowy, dlatego też wybrałem najlepsze łowiska w Tajlandii, na których łowię od dobrych kilku lat. W Tajlandii jest wiele łowisk komercyjnych, jednak nie wszystkie z nich zasługują na uwagę i zapewniają prawdziwy wędkarski sukces. W niektórych z nich populacja ryb jest stosunkowo mała, w innych natomiast mało zróżnicowana. Ja chciałem aby uczestnicy tej wyprawy mieli możliwość zmierzenia się z jak największą różnorodnością ale też i z prawdziwymi gigantami takimi jak Arapaima, Karp Syjamski, Sum z Mekongu lub olbrzymie - największe na świecie słodkowodne płaszczki.
Październik to właściwie pora deszczowa w Tajlandii, jednak ja się tym nie przejmowałem, wiedząc o tym, że w Tajlandii nawet w porze deszczowej można liczyć na słońce, a opady, czasami burze tropikalne z ulewami, zdarzają się tutaj przeważnie po południu lub w nocy i są wprawdzie gwałtowne ale za to krótkotrwałe.Tak było i tym razem, padało raz, wtedy kiedy jechaliśmy na kolejne łowisko, a temperatura oscylowała w granicach 30C - czyli jak zwykle.
Trzecim celem, który był realizowany niejako "po drodze" było pokazanie Tajlandii od strony takiej, jakiej nie znajdzie się w ofercie biur podróży, czyli prawdziwej i autentycznej. Dlatego też często jedliśmy wspaniałe potrawy w przydrożnych barach, na bazarze, ulicy, ale też mieszkaliśmy w tajskim stylu oraz odwiedzaliśmy ciekawe miejsca, w których w zasadzie nie było turystów.
Ponieważ jednak obraz mówi więcej niż słowa, sami zobaczcie...
Jeszcze jedno, jestem dumny z Kaśki, która nie raz zakasowała facetów na tej wyprawie, holując (sama) między innymi ponad 100 kg płaszczkę, suma z Mekongu (ok. 50 kg) i wiele, wiele innych gatunków, w tym wspaniałego wężogłowca i pięknego czerwonego suma na zdjęciu poniżej.
Kaśka i sum czerwony lub czerwonoogonowy
Arapaima Marka
Wężogłowiec Kaśki - wspaniała i rzadka zdobycz
Sławek ze swoją płaszczką
Mnie też udało się coś złapać...
Kaśka pozwoliła mi się sfotografować przy swojej płaszczce...
Po udanych połowach trzeba przekąsić co nieco.
Pyszna zupa Tom Yam Gung wabi niesamowitym aromatem.
Plaa Tod - ryba smażona w głębokim tłuszczu.
Kraby - niektórzy do ust by tego nie wzięli, dla innych to prawdziwa uczta
Wracamy do łowienia - lekko nie było, Sławek, po godzinnej walce z jak sądzę grubo ponad 200 kg płaszczką musiał uznać swoją porażkę - ryba po prostu się urwała, tak też bywa...
Sławek tym razem jako zwycięzca ze swoją zdobyczą.
A tak przyczyniamy się do ratowania i pogłębiania wiedzy o tym słodkowodnym olbrzymie. Koleżanka z uniwersytetu, uczestniczka programu ochrony szczepi, mierzy i chipuje rybę, płaszczka cierpliwie czeka i za chwilę zostanie wypuszczona. To chyba najpiękniejszy moment.
Marek też nie dawał za wygraną...
Kaśka walczy z czymś dobry kwadrans, my oczywiście kibicujemy...
A oto nagroda - piękny sum z Mekongu po około półgodzinnej walce.
Ja zacząłem jak było jasno, a skończyłem jak widać...
Sławek i jego piękna niszczuka.
Marek coś chowa pod pachą, to chyba Karp Syjamski ...
Mina Sławka chyba lepsza niż karpia, chociaż za chwilę wrócił do wody
Mnie też coś wzięło...
Ząbki tej rybki robią wrażenie...
W takich miejscach jest najsmaczniej ...
Podczas tej wyprawy udało się nam złowić kilka ton ryb, zobaczyć kilka ciekawych miejsc, a wspaniałe jedzenie było dopełnieniem całości. Najważniejsi jednak byli ludzie, z którymi byłem: dziewczyny Kaśka i Iza - nasza operatorka, Jurek, Sławek, Janusz i Marek - dziękuję Wam wszystkim: