Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wyprawy wędkarskie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wyprawy wędkarskie. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 24 listopada 2020

Historia jednego marlina.

Marlin - nazwa tej ryby jest jak zaklęcie, słowo magiczne, ucieleśniające najwyższy stopień wtajemniczenia wędkarskiego. Zna ją każdy wędkarz i odmienia przez wszystkie przypadki, marząc o spotkaniu z tą magiczną rybą. Na czym to polega, dlaczego tak wielu ugania się za nią na krańce świata, czy warta jest tego?


Chciałbym w tym artykule nieco odmitologizować tę rybę, sprowadzić ją do realnych proporcji i opisać jedno tylko ze spotkań z nią, których miałem kilka. Ostatnio przeglądając zdjęcia z naszych wypraw, natknąłem się na kilka fajnych, moim zdaniem obrazków z holu tej ryby. Wspomnienia i emocje wróciły i tym właśnie, chciałbym się z Wami podzielić. 

Z mojej perspektywy życiowej spotkałem się z dwoma gatunkami ryb, które potrafią dosłownie wykończyć człowieka, ale to tak, że mięśnie odmawiają posłuszeństwa i dochodzimy do momentu, kiedy myślimy o jednym: aby to się nareszcie skończyło, bez względu na wynik tej bitwy. Obojętne jest czy ryba się urwie, przegryzie dwumilimetrowy fluorokarbon albo niech wreszcie się podda, niech to się skończy! Jedna z tych ryb to właśnie marlin, drugą jest płaszczka słodkowodna z Mekongu, ale o niej może następnym razem. Teraz skupmy się na marlinie.

Marliny należą do żaglicowatych i są uznawane za największe z ryb poławianych na wędkę, ich waga może dochodzić do 500 kg a nawet i więcej. Nic więc dziwnego, że stanowią one jedno z najcenniejszych trofeów wędkarskiego świata. Marliny, to wędrowcy oceanów, w poszukiwaniu zdobyczy, każdego roku przemierzają podmorskie głębiny na przestrzeni tysięcy kilometrów, a ewolucja przystosowała je do ciągłego podróżowania, stąd ich kształt i budowa. Marlin to w zasadzie same mięśnie, żołądek i uzbrojony w długi miecz pysk. 

A oto historia, którą chciałbym Wam opowiedzieć. 

Jest to nasz kolejny dzień wędkowania na Oceanie Indyjskim, najbliższy ląd znajduje się około 60 Mm od nas, a my oramy morze nad wypłyceniem w poszukiwaniu wielkiej ryby. W zasadzie moglibyśmy pójść na łatwiznę i jiggować lub zwyczajnie spuścić kawałek mięsa z ciężarkiem i na pewno coś by się do niego uczepiło. My jednak postanowiliśmy zapolować na coś większego, na króla tych wód - marlina. Połowy w zasadzie każdej dużej ryby wiążą się z jedną cechą - cierpliwością. Dlatego też od dłuższego czasu wleczemy za sobą ciężkie wędziska uzbrojone w żywce. 

Są w zasadzie dwa sposoby połowu marlina, jeden to trolling wielkich sztucznych przynęt lub właśnie żywa ryba. Oprócz tego wyrzucamy lekkie zestawy na bonito, które krążą tutaj w wielkich ławicach, aby mieć przynętę na podmianę. Są chwile, kiedy chcę zrezygnować z tego długiego wyczekiwania i pójść na łatwiznę ale Gerard, mój wieloletni przyjaciel i wspaniały wędkarz, któremu tak wiele zawdzięczam, przekonuje mnie, że jak są tuńczyki, to musi być i marlin. Idę więc do kabiny i wypatruję ptaków, które są zwiastunem ławic tuńczyków. Poruszamy się więc za ptactwem, które ma nas doprowadzić do ławic bonito, a te z kolei do wielkiego  marlina. Pogoda jest w zasadzie fajna, niewielki wiatr, około 3 B, co sprawia że fale też są niewielkie, chociaż czuć jeszcze wczorajszy rozkołys i daje się on nieco we znaki, ale narzekać nie można. Tutaj fala jest, jak to na oceaniczną przystało długa, dlatego też mniej męcząca, za to przy dobrym wietrze jej wysokość robi wrażenie. Od dłuższego czasu trollujemy, to leniwa metoda wędkowania, polegająca na ciągnięciu przynęty za rufą. Brak zajęć i brań sprawia, że część załogi położyła się w messie, część leniwie pije kawę w oczekiwaniu na upragnione branie. Za rufą mamy dwie ciężkie wędki na marlina oraz dwie na bonito, ani jedna, ani druga nawet nie drgną. Wszystkie z naszych kołowrotków są odblokowane i zabezpieczone, aby przy braniu nie wypadły za burtę lub po prostu nie zostały złamane. Tutaj żartów nie ma. 

Jest branie! Wszyscy podrywają się na rufie jakby rażeni prądem, podczas gdy gruba plecionka wysuwa się z zawrotną prędkością z kołowrotka. Teraz zaciąć, ale nie od razu, tak na pewno stracimy rybę. Teraz kolej na Sławka, pierwszy przy wędce jest jednak Gerard, nie chcemy stracić tak cennej zdobyczy, czeka, tyle ile trzeba, delikatnie hamując palcami uciekającą ze szpuli plecionkę zacina, w punkt, ryba mocno siedzi na haku wyginając potężne wędzisko. Sławek zapina pas do holowania i przejmuje wędkę. Chociaż to kawał chłopa jest naprawdę zaskoczony siłą tej ryby. 

Pierwszym odruchem marlina w takich sytuacjach jest ucieczka. Po prostu dalekie odejście z dużą prędkością. W tym momencie jedyne co można zrobić to liczyć na to, że dobrze wyregulowaliśmy hamulec i że zestaw wytrzyma. Czekamy wobec tego aż ryba stanie, do tej pory nic nie można zrobić. Tak naprawdę nie wiemy co jest na haku, może to być wielki tuńczyk, rekin lub żaglica, chociaż żaglice rzadko biorą na żywą przynętę. Po długiej ucieczce ryba staje, teraz można podjąć jakąś akcję. Sławek, próbuje pompować wędziskiem, jednak to coś stoi po prostu w miejscu, jakby dziwiło się co się stało i teraz myślało nad strategią. W takim wypadku też nie pozostaje nic innego jak czekać. 

Błędem wszystkich początkujących amatorów big game jest wkładanie całego wysiłku już w pierwszym etapie holu.  Tutaj trzeba nastawić się na maraton, nigdy na sprint. Należy pamiętać, że nawet zwykłe trzymanie ryby na dobrze wyregulowanym hamulcu męczy ją, podczas gdy my, no powiedzmy, odpoczywamy. Wtedy nie należy się napinać, pompować, jak nie idzie, to nie idzie, czekamy. Tak jest i teraz. Po pewnym czasie Sławek ponawia próbę i ryba daje powoli się podciągnąć, metr za metrem, powoli, z wielkim wysiłkiem idzie coś do przodu. Ja wiem jednak dobrze, że to jeszcze nic nie znaczy. Ryba znowu staje. Czyżby zastanawiała się jaką taktykę obrać? Wtem, plecionka delikatnie się luzuje, i zaraz po tym następuje wyskok nad powierzchnię, piękna świeca z jazdą na ogonie w wykonaniu na oko ponad stu kilogramowego marlina.


Takie widoki są zawsze czymś co zostaje w pamięci na długo. Teraz już wiemy na sto procent z kim mamy do czynienia. Na tylnym pokładzie wszyscy krzyczą z podniecenia, nie ważne kto trzyma wędkę, radość jest wielka, ale do zwycięstwa jeszcze, biorąc pod uwagę statystyki i wagę ryby około kilkadziesiąt minut. Sławek szybko zwija luz na kołowrotku, aby nie stracić ryby. Tym razem nasz marlin ma inną taktykę idzie w kierunku naszej rufy z dużą prędkością. Samo szybkie zwijanie plecionki nie wystarcza,
krzyczymy do sternika, aby dał całą naprzód, to ratuje sytuację, dalej mamy marlina na wędce. I znowu odjazd i cała zabawa zaczyna się od nowa, tak jak powiedziałem, to maraton nie sprint. Będzie tak prawdopodobnie jeszcze kilkanaście do nawet kilkudziesięciu razy. Po kilkunastu minutach walki, ciągłych odjazdów i odzyskiwania metra po metrze, aby w jednej chwili te metry stracić Sławek prosi o zmianę. Do walki przystępuje Andrzej. Historia znowu się powtarza: stanie, świeca, wybieranie i ponowny odjazd. Najgorsze z

mojego doświadczenia w walce z marlinem są dwie rzeczy: jego murowanie w toni, kiedy nie tylko stoi, ale powoli, jakby z namysłem, bardzo wolno wysnuwa grubą plecionkę z naprężonego do granic możliwości kołowrotka. To takie przeciąganie liny, bardzo wymęczające, bo wtedy nie można pozwolić sobie na nawet chwilę wytchnienia, mięśnie muszą być cały czas napięte. Drugim takim ciężkim momentem są odjazdy. Wtedy chyba najbardziej męczy się psychika, bo przecież z takim trudem wyciągnięte metry okazują się syzyfową pracą, którą musicie zacząć od nowa. To co wyciągnęliście przez ostatnie powiedzmy dziesięć minut, a wierzcie mi że dziesięć minut takiej walki potrafi ciągnąć się w nieskończoność, ucieka w ciągu minuty odjazdu i to ze sporym naddatkiem. Odjazdów takich marlin robi kilkanaście, a nierzadko kilkadziesiąt. Po kilkunastu minutach do walki przystępuje Jurek. Marlin jakby czując, że przegrupowaliśmy siły, też zmienia taktykę. Przestaje bawić się z nami w ciuciubabkę odjeżdżając ze zdwojoną siłą i nic nie wskazuje na to że ma zamiar stanąć, aby dać nam szansę. Plecionka z kołowrotka ucieka w zastraszającym tempie, jej zapas,który wydawał się wystarczający niknie w oczach. Wędkę
przejmuje Gerard, podkręca hamulec do maksimum, zestaw jest naprężony do granic możliwości i gdy wydaje się, że nie mamy szans, bo poprzez zwoje plecionki widać już szpulę, marlin zwalnia, aby wreszcie stanąć. Jest nadzieja, Gerard z wielkim trudem, metr po metrze odzyskuje po kawałku przewagę nad wielką rybą. Marlin wydaje się być coraz bardziej zmęczony, już nie staje w toni tak jak dotychczas, nie wyskakuje na powierzchnię, kręcąc młynki, z oporem ale powoli daje się holować.

Gerard oddaje wędkę Jurkowi. W odległości około pięćdziesięciu metrów od rufy widzimy wystającą płetwę tego oceanicznego olbrzyma. Jurek z wielkim trudem podciąga rybę coraz bliżej, powoli widzimy jej kształt, czarny, rozmazany przez wodę cień, wielkie ciemne wrzeciono. Jurek przechodzi bliżej prawej burty, aby można było wyciągnąć rybę przez furtę rufową na pokład. To ostatni ale ważny moment tej walki, widzimy potężny dziób marlina tuż za rufą, jeszcze metr i będzie można myśleć o wygranej. 

Wtem, w ciągu sekundy sytuacja zmienia się diametralnie. Marlin tuż przy burcie, uderza gwałtownie łbem o wodę i w jednej sekundzie łamie jak zapałkę bardzo mocną wędkę tuż powyżej kołowrotka. Pierwsze co nastąpiło, to nasze osłupienie, Jurek patrzy na mnie, ja na Jurka, co dalej? Marlin za to wie co robić, zaczyna nurkować prosto w głębinę. Trzymanie rękoma uciekającej plecionki nie wchodzi w grę, w najlepszym wypadku można pokaleczyć ręce, stracić palec, albo po prostu zostać wciągnięty do wody. Hamujemy pędzącego w dół marlina tym co zostało, kikutem wędki z kołowrotkiem. Znowu deficyt plecionki, kończy się nam wszystko. Gerard, przybiega z nową wędką, na którą może uda nam się przeczepić plecionkę, oby tylko to monstrum się zatrzymało, choć na chwilę, tyle nam wystarczy. 

Nic z tego, znany wielu wędkarzom dźwięk pękającej plecionki rozwiewa nasze nadzieje. Zawiedzeni są wszyscy, ale chyba najbardziej Jurek. Niepotrzebnie, bo to w końcu on przyholował wielką rybę do samej burty. No cóż, raz się wygrywa, raz przegrywa, ale w tym wypadku, przegraliśmy z godnym przeciwnikiem. Długo jeszcze będziemy wspominać ten hol, czy można było coś zrobić lepiej? Nie wiem, ale na tym między innymi polega piękno wędkarstwa, na jego nieprzewidywalności. Myślę, że ten hol zapamiętam lepiej niż wiele innych zakończonych sukcesem. Mam też nadzieję, że ten wielki marlin, jeszcze długo będzie cieszył się wolnością, zasługuje na to.

Carpe diem, dyskusje na pokładzie oczywiście nie ustają, ale wiemy jedno, marliny są w pobliżu i żerują. Aby z powrotem być w grze, musimy złowić bonito. Znowu szukamy ławic, których na szczęście jest tutaj mnóstwo. Złowienie przynęty nie zajmuje nam wiele czasu, po kilkunastu minutach mamy znowu dwie uzbrojone wędki w wodzie. Od nowa orzemy ocean  w pogoni za wielką rybą. 

Mamy drugie branie marlina! Ten dzień możemy zaliczyć do szczęśliwych. Tym razem do walki staje Jacek. Znowu są odjazdy, świece, murowanie i powolne ściąganie plecionki. Zmęczenie daje się we znaki, polewamy Jacka wodą, poimy go, twardy gość, nie daje za wygraną. Jedynie na moment oddaje wędkę Andrzejowi, po to aby powrócić do walki z wielką rybą. Cały hol trwa na moje oko około godziny, Jacek jest u kresu sił, gdy udaje mu się po kilkunastu odjazdach sprowadzić rybę w pobliże rufy. Gerardo wychodzi na swoje stanowisko, teraz od niego wszystko zależy, musi złapać rybę za dziób i wciągnąć na pokład. Pada wreszcie komenda "open", co oznacza odpięcie kabłąka kołowrotka i ostatni etap - wciągnięcie ryby na pokład. Ryba jest nasza! Dziko ryczymy z radości na środku oceanu, dotykamy tego monstrum, każdy teraz jest fotografem, więc każdy wyciąga telefony komórkowe, kamery i co tam ma ze sobą. Neptun nam pobłogosławił, mamy na pokładzie trofeum, o którym marzyliśmy i nieważne kogo to była kolej, komu przypisze się tą rybę, cieszą się wszyscy.

Czy jednak w mojej pamięci utkwi bardziej ten zakończony sukcesem hol, czy też ten, w którym zostaliśmy ograni przez poprzednią rybę? Wybaczcie, ale chyba tą porażkę będę pamiętał dłużej. 

Wyprawy na marlina i nie tylko.

środa, 27 czerwca 2018

Madagaskar – wielkie żaglice, tuńczyki i smoki (2)


Poranek na Madagaskarze to moja ulubiona pora dnia. Słońce jest jeszcze nisko, a powietrze jest rześkie i po prostu chce się żyć. Rano często też gromadzą się chmury nad oceanem, sprawiając wielokrotnie mylne wrażenie, że zacznie padać, jednak nic takiego się nie dzieje, gdy słońce wstaje wyżej chyba uciekają przed jego żarem i chowają się gdzieś za horyzontem. Dzisiaj jednak wyruszamy na pięć dni i nocy na Ocean, dlatego dyscyplinuję moją ekipę, szybkie śniadanie i w morze. Tutaj na całe szczęście odpada nam problem taszczenia i przygotowywania sprzętu wędkarskiego, na katamaranie już wszystko na nas czeka.
Mamy piękna pogodę, a katamaran czeka zacumowany daleko w zatoce, gdy dopływamy do niego łodzią, z daleka rozpoznaję Gerarda i Dudu, stojących na pokładzie, Mark pewnie jest w środku. To fajna chwila, kiedy wraca się do dobrych znajomych, gdzieś na końcu świata, po to, aby włóczyć się z nimi znowu po oceanie. Witam i ściskam się z nimi serdecznie, z messy wychodzi też Mark – nasz kapitan i jednocześnie doskonały wędkarz. Czas rozmieścić moją załogę w kabinach, to teraz przez najbliższe dni jest ich dom. Odpalamy silnik i hej przygodo! 

Pierwszym zadaniem jest dopłynięcie do oddalonego o około 80 km od brzegu łowiska. To tam na wypłyceniu na środku Oceanu Indyjskiego będziemy szukać wielkich ryb. Zadaniem numer dwa jest złapanie przynęty, niedużego, ale walecznego Bonito. Wypuszczamy, więc dwie wędki z przynętami na tego niewielkiego tuńczyka. Moje Chłopaki mimo zmęczenia nie mają ochoty na sen, zwiedzają łódź, delektują się widokiem na ocean i powoli znikający ląd, jednocześnie obserwując wędki. Tymczasem Bubu – nasz niezastąpiony kucharz przygotowuje lunch, ma być podobno gulasz z zebu z makaronem i jakiś deser. Co do samego Bubu, to jest to postać nietuzinkowa. Gdy pierwszy raz go spotkałem i okazało się, że to on jest kucharzem, przyznam się, że miałem wątpliwości. Bubu z wyglądu przypomina chłopczyka, chudziutki, miły i uśmiechnięty, ale co taki może ugotować dla zgrai facetów? O, jakże się myliłem! Właściwie do dziś nie wiem, kiedy i jak on to robi, bo nie stoi cały dzień w kambuzie, Bubu od czasu do czasu, coś obierze, coś pokroi, coś bulgocze na jego kuchni, a efekty są zawsze zaskakujące i wspaniałe. Tak było i tym razem, gulasz z zebu okazał się znakomity, do tego masa warzyw, a na deser banan na gorąco w karmelu. Czyż można chcieć więcej na lunch? 

Pierwsze branie jak zwykle wywołało emocje u wszystkich, także u mnie. Pierwszą rybkę pozwoliliśmy wyholować Cześkowi, który z wypiekami na twarzy mówił: „Rybka niby mała, ale ciągnie jak diabli”, był to oczywiście bonito, który stanowi przynętę na wiele gatunków tutejszych ryb. Teraz przyszedł czas na polowanie typu big game, czyli na wielką rybę. Za moment, więc mieliśmy wyrzucone już dwie wędki uzbrojone w przynęty i olbrzymie, ostre jak brzytwa haki. Plan nasz był taki, że polujemy na żaglicę lub tuńczyka, no w ostateczności barakuda też może być. Wędkarz jednak ma swoje plany, a życie pisze swoje, tak było i tym razem.

 Monotonny głos silnika i miarowe długie oceaniczne kołysanie powoli zaczęło usypiać naszą czujność na rufowym pokładzie. Pierwsze duże branie było jak grzmot, który wyrywa człowieka z letargu i błogostanu. Podleciałem pierwszy do wędki, odczekałem, zaciąłem, jest! Wołam Cześka i oddaję mu wędkę, to on miał łowić pierwszy. Czesiek przejmuje potężne wędzisko i zaczyna holować rybę, a właściwie to ona zaczyna holować Cześka, gruba plecionka raz na jakiś czas zatrzymuje się na kołowrotku, aby za chwilę znowu zacząć się wysnuwać. Co Czesiek zdobędzie kilka metrów, to za chwilę musi to oddać rybie. W tym momencie już wiem, że nie jest to wymarzona przez niego żaglica, to mogą być dwie rzeczy: albo fajny tuńczyk, albo rekin. Na nieszczęście Cześka okazał się to rekin. Walka z nim trwała dobre dwadzieścia minut. Czesiek pierwszy raz miał do czynienia z taką rybą i powiem, że chyba były takie momenty, że żeby nie nasza obecność, to rzuciłby tą wędkę i dał sobie spokój. W każdym razie wyglądał jak z krzyża zdjęty, ale jak ochłonął i zobaczył swoją bestię przy burcie, to ukazał mi się inny obraz, obraz Cześka szczęśliwego i spełnionego.  

Rekin to fajna i waleczna zdobycz, potrafi umęczyć człowieka jak rzadko która ryba, jednak zazwyczaj oznacza to jedno – jest ich więcej. Tak było i tym razem, brania następowały często, w zasadzie jedno po drugim i znowu kolejna męczarnia, aby podholować zbója do burty i wypuścić. Straciliśmy też przy tym sporo haków i przynęt. Na pokład wzięliśmy tylko jednego z tych morskich rozbójników, po to, aby zrobić parę pamiątkowych fotek. Podnoszenie na pokład rekina, to co tu dużo mówić to dosyć niebezpieczna sprawa, żywotne to, silne, a o podchodzeniu z ręką w pobliże jego ząbków lepiej nie wspominać. Rekiny też zazwyczaj oznaczają to, że prawdopodobnie tutaj nie złapiemy innej ryby, są szybsze, bardziej żarłoczne i powodują ze względu na swoje ząbki duże straty w sprzęcie podczas wędkowania, potrafią momentalnie przegryźć fluorokarbonowy przypon na marlina i uciec z przynętą. Czasami, w takim rekinim towarzystwie trafi się też inna ryba, przeważnie jest to tuńczyk, jednak często, a właściwie za każdym niemal razem jest on atakowany podczas holu właśnie przez rekiny i na pokład wyciągamy tylko sam łeb pięknego tuńczyka. Tak było i tym razem. Nie było sensu dalej toczyć tej nierównej walki i postanowiliśmy przerwać wędkowanie i ruszyć dalej po coś cenniejszego. Jutro przecież też jest dzień.

Wieczorem dotarliśmy do kotwicowiska, jak zwykle towarzyszył nam przepiękny zachód słońca na pełnym oceanie, żadnej innej łodzi w pobliżu, tylko my i woda. Jeszcze tylko pozostało nam przezbroić sprzęt i czas rozpocząć wieczorne wędkowanie. W skrzyni pozostało nam parę bonito, które teraz posłużą za wspaniałą przynętę. Wędki to w zasadzie zwykła gruntówka, oczywiście ciężkiego kalibru, bo i ryby tutaj bywają poważne. Zazwyczaj to rybki o wadze około 2-3 kg, ale trafiają się też takie i po kilkadziesiąt na ten sam zestaw, także trzeba być przygotowanym. A i te małe dają porządnie w kość, waleczność tutejszych ryb jest niesamowita, tutaj pod wodą po prostu toczy się regularna wojna. Prawdę mówiąc uwielbiam to nocne wędkowanie, brania są w zasadzie co chwila, wystarczy spuścić przynętę w pobliże dna i od razu jest atakowana. Zacinać trzeba niemalże błyskawicznie, w przeciwnym razie tracimy przynętę i zostajemy z pustym haczykiem. Praktycznie, co chwila przy pewnej wprawie holujemy coś do góry i za każdym razem jest to niespodzianka, bo albo ryba imponuje wielkością i walecznością, albo niesamowitymi barwami lub kształtem.
Tym razem zadaniem było, pomiędzy dobrą zabawą i co chwilę robioną sesja fotograficzną z jakimś rybim cudeńkiem, złowienie kilku Red Snapper, czyli Lucjanów Czerwonych na kolację. Red Snapper jest powiem szczerze jedną z najsmaczniejszych ryb jakie jadłem, sam jej wygląd jest urzekający, piękny czerwony kolor łuski, regularny okoniowaty kształt i białe mięso o niesamowitym smaku. Podczas poprzednich wypraw zawsze hitem był właśnie Czerwony Lucjan przygotowywany przez Bubu, smażony na patelni z chili i innymi przyprawami o niesamowitym smaku i zapachu. Zadanie złowienia kilku Lucjanów okazało się banalnie proste, już po około kilkunastu minutach łowienia mieliśmy ich tyle, że reszta wracała do wody. Zresztą brania następowały non stop i początkowo zabrakło dla mnie miejsca na pokładzie, abym też mógł połowić, ale oczywiście to nie był żaden problem, cieszyłem się z radości, jaką chłopakom sprawiało to wieczorne wędkowanie, służąc, jako fotograf, co chwila obsługując czyjś aparat, telefon lub kamerę. Zabawa jednym słowem była przednia. Po około godzinie grupa jednak zaczęła się przerzedzać, co jakiś czas ktoś odchodził mówiąc: „Idę, już mnie łapy bolą od tych ryb” , a pomyśleć, że przed wyjazdem co niektórzy z nich pytali, czy będzie można łowić całą noc? Na polu boju został jedynie Zbyszek, który nie odpuszczał, od wędki oderwało go dopiero zaproszenie na kolację i wspaniałego Lucjana Czerwonego.

Ja jak zwykle, postanowiłem spać na górnym pokładzie nie w kabinie. Uwielbiam czuć powiew morskiej bryzy, połączony z kołysaniem oceanicznej, długiej fali, wtedy myślę, jak niewiele potrzeba, aby poczuć się szczęśliwym, mnie w takich chwilach to w zupełności wystarcza, nie potrzebuję niczego więcej, aby być autentycznie szczęśliwym. Kiedy byłem pierwszy raz na Madagaskarze, zakochałem się w tym niebie, które tutaj jest niesamowite. W bezchmurną noc, leżąc na pokładzie ma się wrażenie jakby za chwilę cały kosmos wraz z olbrzymim księżycem miał runąć na dół, jakby był on w zasięgu ręki, jakby autentycznie było się jego drobniutką częścią. Coś pięknego. Tej nocy jednak nie było tak romantycznie, niebo było zachmurzone i o ile na początku chłodziła mnie przyjemna bryza, to z czasem wiatr zaczął przybierać na sile, a w oddali słychać było grzmoty nadchodzącej burzy. Zastanawiałem się, czy ewakuować się na dół, czy przetrzymać, zostałem. W nocy obudził mnie deszcz, oceniłem sytuację i stwierdziłem, że burza przeszła bokiem, a to, co pada to jakieś pozostałości po oddalającej się chmurze, przesunąłem jedynie moje posłanie tak, aby deszcz nie zacinał i spałem dalej.

poniedziałek, 11 kwietnia 2016

Morze Czerwone - SUDAN - Wędkowanie na najwspanialszych łowiskach

Wędkowanie w najwspanialszych łowiskach Morza Czerwonego, z dala od turystycznych szlaków, w miejscach jeszcze nie odkrytych dla wędkarskiego świata, a które obfitują w niesamowite łowiska i wspaniałe ryby. Doskonale do tych celów zaprojektowany i przystosowany katamaran oraz łodzie pozwolą na dotarcie do miejsc bajecznych, zupełnie jeszcze nie znanych. Podczas wyprawy będzie można zakosztować dosłownie każdego rodzaju wędkowania: od poppingu, jiggingu, po muchę i wędkowanie z brzegu, czy też płycizny niemalże na środku otwartego morza. Szelf sudański, na którym będziemy wędkować, to jeden z ostatnich prawdziwych rajów wędkarskich na ziemi. Miejsce zupełnie oddalone od turystycznego zgiełku, w którym na pewno nie spotkamy innych wędkarzy, idealne dla pasjonatów wędkarstwa: przepiękne miejsca, wspaniałe ryby i nikogo w około.  
Naszymi przewodnikami po tych łowiskach, będą pasjonaci wędkarstwa, którzy od lat poławiają na tych wodach, non stop odkrywając ich piękno i coraz to nowe wspaniałe miejsca na wędkowanie na najwyższym poziomie.  Ta wyprawa, to nie tylko wędkowanie samo w sobie, to także niesamowite krajobrazy wyczarowanie niczym z bajowego snu, które na szczęście jeszcze dla nas są z dala od turystycznych kurortów. Dlatego też nasi przewodnicy tak dużą wagę przykładają do tego aby ten wędkarski raj pozostawić w stanie nienaruszonym.
Nubijska rafa - wędkowanie i sezon.
Wędkowanie na sudańskim szelfie – jednym z niewielu na świecie miejsc o takim potencjale wędkarskim i jednocześnie nie odkrytych. Szelf sudański, to formacja rozciągająca się na długości około 650 km wzdłuż wybrzeża Sudanu na Morzu Czerwonym. Jest to obszar w zasadzie nie zaludniony. Stąd nie ma tam w ogóle przemysłowego rybołówstwa. Wybrzeże o bardzo zróżnicowanym i ciekawym charakterze tworzy co chwila różne niesamowite formy. Rafy, szerokie przybrzeżne płycizny, skały, mangrowce, laguny i głębie. To wszystko stanowi o  charakterze łowiska, a co za tym idzie różnorodności i bogactwie tych wód. Takie gatunki jak: Granik Wielki (GT), Karanks,  Coral Trout, Grouper, Emperor, Barracuda, Red Snapper, Wargacze w tym tzw.  Napoleon, Black Tip Shark, Rekin Szary, Rekin Jedwabny, znacząca  populacja  Dogtooth Tuna, Bluefin Trevally, Titan Triggerfish, Giant Humphead Parrotfish (ryba papuzia), Blue Trevally, Bonefish i wiele, wiele innych. Najlepszy sezon wędkarski to: luty-czerwiec oraz październik-listopad. Ponieważ będziemy łowić w dziewiczych rejonach zasadą jest stosowanie wyłącznie haków bezzadziorowych oraz zasada C&R – złów i wypuść.
Katamaran i łodzie.
Naszą bazą i domem, podczas tej wyprawy będzie doskonale dostosowany do żeglugi na tych wodach komfortowy katamaran. Katamaran o długości 18 metrów i szerokości 7 metrów na swoim pokładzie posiada 4 podwójne kabiny, 3 łazienki z prysznicami, plus jeden prysznic na pokładzie zewnętrznym, duży salon w środku oraz przestronny pokład na zewnątrz. Na wyposażeniu znajduje się także TV  LCD, sprzęt video oraz klimatyzacja. Dwa mocne silniki, 3 generatory prądu oraz odsalarka wody morskiej o wydajności 100 l/godz. zapewniają bezpieczeństwo i komfort. Jeżeli chodzi o wyposażenie nawigacyjne katamaran posiada wszystkie niezbędne środki do bezpiecznego nawigowania po tych wodach (GPS, autopilot, echosonda, VHS, SBB, GSM Satelitephone).
Łodzie wędkarskie. Na wyposażeniu katamaranu znajdują się dwie dodatkowe łodzie z silnikiem. Po to aby szybko i dobrze przemieszczać się nie tylko po otwartym morzu ale także pomiędzy skałkami, rafami czy lagunami oraz w czasie wycieczek na brzeg. Zabieramy ze sobą dwie łodzie z włókna szklanego, każda o długości 7 m wyposażonych w silniki o mocy 30 hp.
Na naszym katamaranie nie może zabraknąć szefa kuchni, który zadba o stan załogi. Jest to profesjonalny kucharz szkolony we Włoszech, dla którego zarówno kuchnia regionalna jak i włoska nie ma tajemnic.
Plan wyprawy.
Standardowy plan wyprawy to 6 dni połowów na sudańskim szelfie, gdzie każdego dnia zmieniamy łowiska i testujemy nowe sposoby łowienia. Gwarantuje to unikalne wędkowanie na najwyższym poziomie. Dzień pierwszy to spotkanie na lotnisku i transfer na katamaran. Po zaokrętowaniu, pierwszy posiłek już na pokładzie naszego katamaranu i wychodzimy w morze. Wypływamy z reguły popołudniem, tak aby przez noc dotrzeć na łowisko. Dzień 2-7 to już tylko wędkowanie wraz ze zmianą łowisk, sposobów wędkowania, a tym samym i zmianami gatunków poławianych ryb. Podczas wyprawy wędkarze będą mieli okazję popróbować połowów na pełnym morzu (trolling, popping), a także pośród raf i skałek (popping, jigging, a dla chętnych mucha). Łowienie na nubijskim szelfie to także połowy z brzegu w idealnie przezroczystej wodzie (na tzw. upatrzonego). 7 dnia wracamy do portu, transfer na lotnisko i powrót do kraju. Jednym słowem, wędkarze są pod opieką od przylotu do wylotu do kraju.
Istnieje oczywiście możliwość przedłużenia wyprawy o kolejne dni. Maksymalna jej długość to 13 dni, taka jest autonomiczność pływania katamaranu. Wtedy istnieje możliwość ustalenia takiego planu wyprawy, aby dotrzeć na dziewicze łowiska znajdujące się w pobliżu granicy z Erytreą.
Bezpieczeństwo i zdrowie.
Wybrzeże sudańskie oraz jego północna część są rejonami bezpiecznymi dla turystów. Nie ma tu wojny oraz problemów zdrowotnych, a lokalna ludność jest przyjazna i spokojna, każdego roku wielu turystów odwiedza ten egzotyczny kraj. Szczepienia ochronne nie są tutaj wymagane, jednak oczywiście są zalecane. W Sudanie wymagane są wizy i nie można ich otrzymać na lotnisku, jednak nie ma problemu z ich uzyskaniem.
Zakwaterowanie i wyżywienie.
Wędkarze na katamaranie zakwaterowani są w dwuosobowych kabinach z pełnym wyżywieniem (3 posiłki w ciągu dnia, woda mineralna, kawa, herbata, soki). Napoje alkoholowe za dodatkową opłatą.
Techniki połowowe oraz sprzęt.
Istnieje możliwość wypożyczenia sprzętu wędkarskiego najwyższej klasy lub sprzęt własny (na życzenie lista sugerowanego sprzętu i przynęt)
POPPING.
Wybrzeże Sudanu dosłownie usiane jest różnorodnymi formami dennymi. Pełno tutaj raf, lagun, skałek i naturalnych wypłaceń oraz uskoków. Ta różnorodność form stanowi idealną kryjówkę dla wielu wspaniałych i egzotycznych ryb, pozwalając jednocześnie wędkarzom na zastosowanie różnych metod połowowych. Na poppery łowimy tutaj takie gatunki jak: Karanks Olbrzymi (GT), graniki,  Coral Trout, Grouper, Emperor,  duże barracudy, Red Snapper, wargacze w tym tzw.  Napoleon, oraz różne gatunki rekinów.
JIGGING
Jedna z najbardziej efektywnych metod połowowych w Sudanie. Na Morzu Czerwonym w pobliżu sudańskiego wybrzeża występuje szczególnie duża populacja dogtooth tuna i zdarza się już podczas pierwszego rzutu mamy po kilka zacięć tej walecznej ryby. Oczywiście, że ta metodą poławiamy nie tylko tuńczyki ale także wiele innych wspaniałych gatunków ryb. Dzięki temu, że nie mamy tutaj do czynienia z przemysłowym połowem ryb.
POŁOWY Z BRZEGU
Połowy z brzegu lub z rozległych płycizn, to chyba jeden z najbardziej ekscytujących rodzajów wędkowania na sudańskim wybrzeżu. Gorąco rekomendujemy spacer wzdłuż brzegu lub po rozległych płyciznach z lekką wędką w poszukiwaniu rogatnicy, ryby  papuziej,graników, wtym karanksa olbrzymiego, barrakudy, czy wiele rodzajów graników. Spacer wzdłuż raf koralowych oprócz wspaniałych doznań estetycznych to także okazja do połowu wielu wspaniałych gatunków, ale tak właśnie łowi się w wędkarskim raju, miejscu dziewiczym, z dala od cywilizacji i komercyjnych połowów.
Kontakt w sprawie wypraw:
Irek Szatlach
tel. +48 534 628 458